top of page
Zdjęcie autoraAnna Turula

Kim jest - a kim mógłby być - nauczyciel w Niebieskiej Szkole

W swoim poprzednim wpisie Jacek stawia dwie tezy. O szacunku, jakim nauczyciel pod żaglami cieszy się a priori (na wstępie) i może cieszyć a posteriori (na podstawie doświadczenia wspólnej nauki i żeglowania), jakie daje uczniom. Oraz że nauczyciel, zwłaszcza obeznany z morzem ma szansę stać się instruktorem żeglarskim proponującym dobry model wychowania morskiego.


Z pierwszą tezą nie zgadzam się zupełnie – na podstawie moich własnych doświadczeń; być może w innych edycjach NS bywa inaczej.


W moim odczuciu nauczyciel na żaglowcu szkolnym jest na samym dole łańcucha zależności, odarty z autorytetu i, co za tym idzie, z szacunku a priori. Wbrew temu, co twierdzą niektórzy (moi rozmówcy), nie sądzę, by wynikało to z faktu, iż nauczyciele i uczniowie trafiają do tych samych wacht i są przedmiotem tego samego wychowania przez dyscyplinę. Razem w wachcie to – potencjalnie – system demokratyczny, a ja jestem zwolenniczką demokratycznej szkoły. Problem leży gdzieindziej. Niebieska Szkoła to nie system demokratyczny lecz opresyjny, i nauczyciel jest – od początku, chce czy nie – funkcjonariuszem tego systemu. Dostaje zatem – a priori – należną porcję niechęci, którą opresjonowani zwykle odczuwają wobec opresjonujących. Niechęci tej, w systemach o których mowa, towarzyszy strach i to on jest gwarantem, że – mimo niechęci – coś na kształt szacunku da się wyegzekwować. I tu pierwsza skucha. Nauczyciel w Niebieskiej Szkole budzi niechęć bez strachu, ponieważ nie dysponuje żadnymi narzędziami wychowawczymi (tu; karami), które mogłyby taki strach sankcjonować. Wszystkie te narzędzia (przypomnijmy: kary) są w rękach załogi zawodowej[1]. Ta załoga jest w efekcie najwyżej w hierarchii. Potem są uczniowie, bo siła w nastoletniej grupie. A dopiero na samym dole – parias systemu czyli nauczyciel. Jeżeli zatem Jacek doświadczył szacunku a priori to … miał sporo szczęścia.


No dobrze, powiecie, system jak system, pozostaje zawalczyć o szacunek a posteriori. Sama często powtarzam, że na szacunek trzeba sobie zasłużyć, zatem hic Rhodus hic salta nauczycielu! Nie ma kar, ale przecież można zastosować system nagród (motywacja zewnętrzna) lub poprowadzić zajęcia na tyle interesująco, by udział w nich był sam w sobie bonusem. Proste?


Niestety nie w Niebieskiej Szkole.


Jeśli chodzi o motywację zewnętrzną, nauczyciel pod żaglami nie dysponuje nie tylko karami, ale i nie ma możliwości w znaczący sposób ucznia nagrodzić. Oceny? Większości uczestników na nich nie zależy („Proszę mi wpisać cokolwiek, moja szkoła i tak tego nie uzna”). Alternatywa? Po czasie zrozumiałam radę, której Jacek udzielił mi przed wyjazdem. „Weź cukierki i kisielki,” powiedział, „bo nimi można zapunktować u uczniów.”. W dalszym ciągu zżymam się na to „punktowanie u uczniów”, bo to strategia słabszych wobec silniejszych (no właśnie …). Ale – a posteriori – doceniam potencjalną skuteczność takiego zasobu spożywczego. Co do motywacji wewnętrznej czyli zajęć tak dobrych, że sam udział w nich jest nagrodą … to ta motywacja szybko blaknie wobec uczniowskiego zmęczenia, niewyspania, choroby morskiej czy faktu, że twoja lekcja jest tego dnia ósma z kole (oraz, że sam nauczyciel jest zmęczony, niewyspany, ma mdłości i to jest jego ósma lekcja tego dnia). Co by nie powiedzieć, Masłow dobrze to wymyślił. Jeżeli zatem Jacek doświadczył szacunku a posteriori, to albo znów miał dużo szczęścia, albo przewagę płci i doświadczenia żeglarskiego (to ostatnie jest ważną walutą na rynku szacunku pod żaglami). Nie każdy ma te przewagi, a bez drugiej z nich odpada rola instruktora żeglarskiego, w którą mógłby wejść nauczyciel. W efekcie, z drugą tezą Jacka (na ten temat właśnie) mogę zgodzić się jedynie warunkowo.


Co zatem? Oczywiście mam odpowiedź na to pytanie – po to powstaje ten wpis.


Uważam, że nauczyciel byłby i bardziej szanowany i bardziej przydatny[2] – nawet w systemie wszyscy razem w wachcie – pod warunkiem kilku naprawdę drobnych zmian. Zmian, które musiałyby być wprowadzone przez kogoś z niekwestionowanym autorytetem i a priori i a posteriori, czyli kapitana i oficerów.


Dobrym punktem wyjścia byłoby uznanie, że nauczyciel ma wiedzę i umiejętności potrzebne w różnych sytuacjach wychowawczych na statku. Wynikiem takiej konstatacji powinny być regularne spotkania załogi zawodowej i grona pedagogicznego, na przykład w formie cotygodniowego (plus doraźnego) pokoju nauczycielskiego, w którym zapadały by – wspólnie – decyzje o tym, jak działać w obliczu różnych problemów. W efekcie udałoby się osiągnąć dwa cele. Po pierwsze obniżyłaby opresyjność systemu (dobry nauczyciel ma szeroką gamę strategii wychowawczych, w której kary – jeśli w ogóle są – zajmują miejsca na końcu listy i rzadko maja charakter represji sensu stricto). Po drugie, dowartościowany (również wobec uczniów) nauczyciel zyskałby na autorytecie.


Nauczyciel w roli doradcy w sprawach wychowawczych mógłby też bezpośrednio wspierać swojego oficera wachtowego[3]. Podam dwa przykłady takiego wsparcia, w odniesieniu do problemów, które wspominałam we wcześniejszych wpisach. Na początek liczne sytuacje wychowawcze wiążące się z niewłaściwymi stosunkami społecznymi w grupie czy z brakiem umiejętności współpracy. Dobrą odpowiedzią na takie problemy mogłaby być następująca inicjatywa oficera wachtowego: po alarmie do żagli[4] mógłby zarządzić spotkanie wachty i zaanonsować: „A teraz wasi nauczyciele powiedzą wam, jakie działania grupowe wypadły dobrze (brakująca uczestnikom afirmacja), a nad którymi można by popracować, żeby praca zespołowa była skuteczniejsza (konstruktywna informacja zwrotna, której ktoś, kto nie jest nauczycielem może nie umieć skutecznie przekazać). Wsparcie oficerowi mógłby nauczyciel okazać również przy bardzo popularnych kwalifikacjach do załogi szkieletowej. Uczestnik tej załogi, oprócz bardzo akcentowanej umiejętności wykonania różnych splotów, powinien też potrafić komunikować się z komercyjnymi załogantami, z którymi taki szkielet pływa. Oficer mógłby zatem zarządzić takie ćwiczenie komunikacyjne: „a teraz odnosimy się do siebie nawzajem tak, jakbyśmy mówili do komercyjnych załogantów”. Przeprowadzone i omówione wspólnie przez oficera i nauczyciela, ćwiczenie dałoby możliwość budowania autorytetu tego drugiego. I z całą pewnością pomogłoby w poprawie kultury porozumiewania się na pokładzie.


Reasumując, kilka drobnych gestów ze strony systemu wraz z modyfikacją wzajemnych zależności między kadrą zawodową a nauczycielami nie tylko pomogłoby nauczycielowi wydobyć się z roli pariasa, ale i dałoby kilka ważnych efektów wychowawczych, które w obecnym systemie są w zasadzie niedostępne.


Czyli win-win, czyż nie?

 

Post scriptum (Jacek):

Doświadczenie pedagogiczne oraz to z rejsu na pokładzie żaglowca daje Ani prawo do stawiania tezy, kim mógłby być, a nie jest nauczyciel Niebieskiej Szkoły. Trudno mi polemizować z jej doświadczeniami i w efekcie stawianymi tezami o roli nauczyciela na pokładzie STS Fryderyk Chopin – nie płynęliśmy razem. Niemniej widzę tu zbieżność w odczuciach z mojego rejsu, gdzie – w przypadku jednej z wacht – załoga (w tym nauczyciele) absolutnie nie angażowała się do obowiązków do których się zobligowała… Skutkiem tego były nieporozumienia, które dla dobra wszystkich należało zażegnać. W tamtej sytuacji znów na pokład weszło doświadczenie instruktorskie i kilka godzin trudnych, wymagających zrozumienia emocjonalnych potrzeb każdej ze stron, rozmów o tym jak rozwiązać kryzysową sytuację.


Rodzi się pytanie czy da się wyeliminować z kilkudziesięciodniowych rejsów takie zachowania? Odpowiedź brzmi: NIE! Ale można je zminimalizować, wprowadzając unifikację metod postępowania i działania dla kadry oficerskiej i nauczycieli. I takie, z kolei, są moje doświadczenia.



 

[1] Nawet karę za wagary wymierza kapitan. I może nauczyciel dogadać się z uczniem, jak ten drugi ma nieobecność odpracować – nie zmienia to nieuchronności wspomnianych represji.

[2] Dodatkowo do wszystkich form pracy edukacyjnej, które opisałam TUTAJ.

[3] To jest moja alternatywa dla rozwiązania Jacka, który proponuje, by nauczyciel-instruktor przejął od oficera obowiązki w zakresie wychowania morskiego. Uważam, że oficer, jako znakomity żeglarz, jest dobrym źródłem wiedzy żeglarskiej. Może jednak mieć słabsze przygotowanie pedagogiczne. I tu właśnie wchodzi nauczyciel, jako tego oficera – użyjmy terminologii harcerskiej – przyboczny.

[4] Dziennym. Edukacja w nocy jest zazwyczaj mniej skuteczna, bo motywacyjnie przegrywa z łóżkiem.


Grafika okładki: photo by Justyna Piasecka

119 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page