Swój poprzedni wpis zakończyłam tezą, że pedagogika Niebieskiej Szkoły (którą poznałam) opiera się na trzech filarach. Pierwszy to pedagogika przeżyć obecna jako kontekst (żegluga po morzu) i prawie całkowicie zaniedbana pod kątem celowych działań wychowawczych. Drugi filar systemu to zwykła szkoła, utrzymana w dość pruskim modelu. Trzeci filar to morskie wychowanie przez dyscyplinę – dziś szerzej o tym filarze.
Zacznę od zastrzeżenia: to nie ja wymyśliłam, że Niebieska Szkoła wychowuje przez dyscyplinę; usłyszałam to na STS Fryderyk Chopin, z ust jednego z oficerów.
Wiedząc, że będę chciała na ten temat blogować, postanowiłam przygotować się teoretycznie. Zaczęłam od Google’a, który wie wszystko, z zastosowaniem różnych strategii wyszukiwania. Wyniki różnych kwerend są dość monotonne. Jeżeli jakaś strona wzmiankuje wychowanie przez dyscyplinę, to jest to najprawdopodobniej witryna szkoły wojskowej lub wyznaniowej. Jedyny godny uwagi cytat znalazłam w wypowiedzi profesora Stanisława Dylaka (podkreślenie moje):
Jeszcze dwa, trzy pokolenia wstecz podstawowym zadaniem szkoły było przekazywanie informacji, obowiązywało nauczanie i jednocześnie wychowanie przez dyscyplinę. Rodzice oddawali dziecko do szkoły, a ta dawała mu to, czego nie mógł dać dom: wiadomości, kontakt z dalekim światem, uspołecznienie, porównanie z innymi itp. Wszystko to się zmieniło, kiedy dzieci zaczęły żyć w świecie internetu.[1]
No tak, myślicie sobie, po takim wstępie, pewnie autorka rozprawi się z tym całym wychowaniem przez dyscyplinę jako anachronicznym (zwłaszcza w epoce cyfrowej), sprzecznym z zasadą indywidualizacji i stanowiącym całkowite zaprzeczenie szkoły demokratycznej.
Zaskoczę was.
To prawda, że jestem wolnościowcem i wykazuję skłonności antysystemowe – kto czyta moje wpisy, nie ma co do tego wątpliwości. To prawda, że mój ideał edukacji to wychowanie do postaw obywatelskich w demokratycznej szkole. To prawda, że we wszystkich wpisach potwierdzam potrzebę indywidualnego podejścia do ucznia / studenta oraz konieczność odchodzenia od wzorców autorytarnych.
Ale …
Wychowanie morskie ma w sobie coś z wojska, coś co uzasadnia odejście od indywidualizacji i demokracji. Przede wszystkim dlatego, że wobec żywiołu jest się nieustannie w sytuacji zagrożenia życia. Wtedy szczególnego znaczenia nabiera postępowanie według pewnych ustalonych procedur, którym posłuszeństwo jest ważniejsze od rezonowania.
Przekonałam się o tym, na własnej skórze, podczas rejsu na s/y Bies latem 2023 roku. Jacht był starego typu, z silnikiem zaopatrzonym w zbiornik rozchodowy, do którego należało regularnie dopompowywać paliwo, żeby uniknąć zapowietrzenia urządzenia. Aby uzyskać tę regularność, kapitan polecił, by każda wachta dopompowała zbiornik „na wejściu”, czyli zaraz po przejęciu steru. Trzymaliśmy się tego ustalenia aż do tankowania w Göteborgu, przy okazji którego kapitan zarządził kompleksowy przegląd silnika – obowiązek ten wziął na siebie pierwszy oficer. Gdy odchodziliśmy od nabrzeża, wachta która weszła zaniechała pompowania, bo – na logikę – dopiero co był przegląd silnika. Pół godziny później, według grafika, doszło do zmiany wacht i nowa wachta (w tym ja) nie dopompowała, bo przecież pół godziny wcześniej weszła inna wachta i na pewno to zrobiła, postępując według zadanej procedury. Poza tym – tak, dobrze pamiętacie – dopiero co był przecież przegląd silnika. Jednak o czym obie logicznie myślące (i lekceważące zadaną procedurę) wachty nie wiedziały to fakt, iż przegląd silnika musiał zostać przerwany z powodów, które są tu nieistotne. Co istotne, niedopompowany przez nikogo silnik godzinę później zgasł, tworząc sytuację kryzysową, może nawet na granicy zagrożenia życia.
Dlatego mimo, iż rozum cenię bardzo wysoko, równie wysoko oceniam dyscyplinę na morzu. Rozumiem ją jako wspomniane już bezdyskusyjne przestrzeganie procedur oraz jako dokładność (bo źle zawiązane może się w najmniej dogodnym momencie rozwiązać), punktualność (żeby inni nie musieli czekać – głodni, zmarznięci, śpiący), odpowiedzialność (za siebie i innych – aby nikt przeze mnie nie ucierpiał). Kształtowanie takich postaw jest dla mnie jednoznaczne z dobrym, mądrym morskim wychowaniem przez dyscyplinę i nie usłyszycie ode mnie złego słowa na ten temat, mimo, ze jestem z natury buntowniczką.
Jednak, o czym przypomniałam sobie w mojej Niebieskiej Szkole, wychowanie przez dyscyplinę nie musi[2] oznaczać kilku różnych pedagogicznie szkodliwych sposobów postępowania.
Wychowanie przez dyscyplinę nie musi oznaczać przemocy. Mówię tu o tej werbalnej (polecenia wydawane krzykiem; wulgarne obelgi jako informacja zwrotna na temat popełnionego błędu) czy psychicznej (chłód, obojętność, całkowity brak jakiejkolwiek aprobaty). Ten drugi rodzaj przemocy objawiać się może również przez sarkastyczne komentarze czy opryskliwe odpowiedzi na pytania (Dlaczego zrzuciliśmy grota? Bo kapitan tak chciał.; Które gordingi i gejtawy zostawić wyluzowane? Wystarczy pomyśleć.). Mam prawie 60 lat i ustabilizowaną samoocenę oraz wynikające z niej poczucie własnej wartości niepodatne na chwilowe wahania, a sytuacje jak te opisane wyżej sprawiały, że przeważnie czułam się niewystarczająco (dobra w żeglarstwie, szybka, dokładna, odpowiedzialna itd.). Myślę, że jako wrażliwa nastolatka mogłabym być zdruzgotana. Dodatkowo, przemoc jest bardzo zaraźliwa: nauka nie idzie w las i szybko kształtuje stosunki międzyludzkie na statku tak, że są układane w akompaniamencie (koleżeńskich) połajanek. A tymczasem – co jednocześnie wszyscy mogliśmy na Chopinie zobaczyć – można wydawać polecenia bez krzyku (ukłon w stronę Bosmana Andrzeja) oraz bez sarkazmu, okraszając je nawet słowem proszę (ukłon w stronę Werki Trzeciej Oficer).
Wychowanie przez dyscyplinę nie musi oznaczać systemu opartego wyłącznie na karach. Mam wrażenie, że niebieskie „wychowanie przez dyscyplinę” to morska szkoła kija bez marchewki. Z jednej strony stała groźba fumigacji (wyrzucenia wszystkich rzeczy z) kabin za bałagan, dotkliwe kary – jak zakaz zejścia na ląd w porcie – za wagarowanie, wiele nieprzyjemnych konsekwencji spóźnień i zaniedbać i … w sumie zero zachęt! Od początku była wprawdzie jakaś rywalizacja punktowa, ale nie usłyszałam, o co ten wyścig. W tej sytuacji można oczywiście utyskiwać, że nikomu się nic nie chce, ale takie utyskiwanie wydaje mi się to nieuzasadnione. I nieprawdziwe! W sytuacji, gdy pojawiła się nadzieja na tryumf, nagle cała załoga cudownie się zmobilizowała. A trofeum było – jak w każdym porządnym zgamifikowanym systemie – SYMBOLICZNE: trzecia oficer stojąca za sterem w stroju kąpielowym. Stanąć musiała, bo przegrała zakład. Nie uwierzyła, że podczas nocnej wachty prawie cała załoga po kolei ustawi się do steru w kąpielówkach / bikini. Inną skuteczna zachętą jest obietnica nagrody osobiście znaczącej. Bardzo pożądanym trofeum była możliwość – otwarta przed załogą szkolną dopiero w drugiej połowie rejsu – wejścia w skład szkieletu obsługującego rejsy komercyjne. Do ćwiczenia splotów (warunek konieczny kwalifikacji) stanęła ponad połowa uczniów. Jak można to było wykorzystać jako motywator, nie tylko do zabawy linami, opiszę szczegółowo we wpisie o roli nauczycieli.
Wychowanie przez dyscyplinę nie musi oznaczać odpowiedzialności zbiorowej. Jako wolnościowiec i indywidualistka wzdragam się na tę formę dyscyplinowania. Dlatego, ze wierzę wyłącznie w odpowiedzialność osobistą i tylko kształtowanie postawy takiej odpowiedzialności uważam za wartościowe. Niemniej, jestem w stanie jakoś-tam zrozumieć odpowiedzialność wszystkich za to, że ktoś z załogi nie wstał na nocny alarm do żagli. Kto postoi kwadrans dłużej w deszczu i na zimnie, czekając na śpiocha, następnym razem upewni się, że wszyscy z jego wachty stawili się na alarm. OK, niech będzie. Nie do końca jednak jest dla mnie jasne, jaką wartość ma odpowiedzialność zbiorowa na przykład za to, że jednej uczennicy puściły nerwy podczas wachty kambuzowej, zwymyślała kuka i wyszła samowolnie na miasto, nie dbając o obiad dla całej załogi. W przypadku tego konkretnego wydarzenia odpowiedzialność zbiorowa miała jeszcze i ten pedagogiczny defekt, że doprowadziła do relatywizacji przewinień: w załodze szkolnej pojawiła się teza, że nie chodzi o tę jedną kambuźnicę, ale o nas wszystkich, którzy tak czy inaczej zawiedliśmy. I nagle zrobiło się nieważne, czy ten zawód był efektem bullyingu, kradzieży, nagminnego wagarowania i stałego niewywiązywania się z obowiązków czy, dajmy na to, jednorazowego kilkuminutowego spóźnienia na wachtę czy banderę. I nie mówcie mi, że to jest w jakikolwiek sposób wychowawcze!
Wychowanie przez dyscyplinę nie musi dotyczyć samej szkoły. Lekcje nie są sytuacja zagrożenia życia[3], można zatem w ich przypadku pozwolić sobie na pobłażliwość i odejście od procedur. Myślę nawet, że punktualne wstawanie na wachty / alarmy / banderę oraz rzetelne wywiązywanie się z obowiązków wobec statku byłoby łatwiejsze, gdyby szkoła była organizowana na mniej pruskich zasadach, z liczbą lekcji mniejszą niż nasze codzienne 8 godzin plus godzina nauki własnej wieczorem.
Reasumując: na morzu wychowanie do dyscypliny – rozumianej jako punktualność, rzetelność, odpowiedzialność (osobista!) – tak. Wypaczenia – nie J
Post scriptum (Jacek):
Nauczycielka angielskiego w mojej Niebieskiej Szkole napisała do mnie:
„Dziękuję:
- za to, że pokazałeś mi, że żeglarstwa można nauczyć się BEZ KRZYKU, spokojnie i w związku z tym nie trzeba się go bać, a można pokochać;
- za to, że byłeś ZAWSZE, kiedy czułam bezsilność i chciałam się poddać;
- za to, że słuchałeś, pomagałeś, byłeś…” – Anna KG
BEZ KRZYKU. Tak, bo podobnie, jak Ania wierzę w dyscyplinę bez przemocy. Dlatego uważam, że Niebieskiej Szkole potrzebne jest wsparcie instruktorskie w oparciu o taką właśnie filozofie szkoleń. Ale to temat nie na post scriptum, a na osobny wpis. Taki wpis – wkrótce.
[1] Cytat pochodzi z wywiadu opublikowanego w tygodniku Polityka
[2] Powinnam napisać „nie może”. Ale sądzę, że pouczanie powinno ustąpić pokazywaniu alternatywy. Zachowania, o których piszę wynikają, w mojej ocenie, z nieświadomości, że takie alternatywy istnieją.
[3] Oczywiście słyszę te wszystkie głosy polemiczne.
Grafika okładki: Pixabay CC0
Comments