Zdarza się – jak często, nie wiemy, ale przecież bywa – że patentowany żeglarz jachtowy (lub nawet kompletny żółtodziób) dochodzi do wniosku, że Mazury są okej, ale morze jest, być może, okejsze. Czyli, mówić krótko – i, dla odmiany, po polsku – żeglarz / żółtodziób zastanawia się, czy nie warto spróbować swoich sił na większych wodach, bez ciągłego kontaktu wzrokowego z linią brzegową.
Próbowałam (Ania) i stwierdzam, że warto. Mój pierwszy i, jak dotąd, jedyny rejs morski odbył się rok temu, płynęłam z fajnym skiperem (Piotrek Niesobski, Śląski Yach Club) z Amsterdamu na wyspę Wight (południe Wielkiej Brytanii) i z powrotem, do Amsterdamu. Przy doświadczonej załodze żółtodziób bawi się bardzo dobrze i dużo uczy. I jest to doświadczenie bardzo pozytywne. Oczywiście z zastrzeżeniem, że to zależy: od nastawienia samego zainteresowanego, od towarzyskiej wydolności załogi itd.
Przy minimalnych warunkach brzegowych (jw.), rejs morski daje ogromną satysfakcję, wbrew obawom, które apriori spędzają sen z powiek większości żółtodziobów. Obawom i tysiącu pytań, które, na domiar złego, wydają się głupie i człowiek wstydzi się je zadać. Wiem (Ania), byłam tam, mam koszulkę (i nawet magnes na lodówkę). Dlatego w dzisiejszym wpisie, u progu kolejnego rejsu morskiego, zajmiemy się (Jacek i Ania) i tymi obawami, i tymi pytaniami.
1) W co się ubrać?
To odwieczne pytanie, nie tylko aspirujących żeglarzy morskich. Ja (Jacek) codziennie poświęcam tej kwestii od 2 do 4 godzin ;)
Ale wróćmy na morze.
Dobrze zacząć od sprawdzenia prognozy pogody. A jeszcze lepiej – zapytać swojego skipera, bo on, lepiej od nas, potrafi tę prognozę zrozumieć i przełożyć na ewentualne wymagania odnośnie odzieży do zabrania. Bez pytania natomiast można założyć, że na morzu (przeważnie) wieje, dlatego warto mieć czapkę i coś na szyję (na razie niekoniecznie sznur z kamieniem młyńskim – wystarczy komin lub szalik / apaszka). I wreszcie, do niezbędnego wyposażenia należą okulary przeciwsłoneczne – lepiej widzieć, gdzie się płynie, a bywa, że kurs jest pod słońce.
A poza tym? Raczej umiar. Łódka to nie hotel, drobne rzeczy (bielizna, skarpetki, koszulka) można przeprać, nie trzeba mieć zestawu na każdy dzień rejsu.
Szczegółowy spis rzeczy? Oczywiście wszystko zależy też od tego, gdzie, kiedy i na jak długo. Na przykład: na tygodniowy turystyczny rejs po ciepłych morzach (n.p.: basen Morza Śródziemnego) na pewno przydadzą się:
- dwie koszulki z krótkim rękawem, jedna z długim, ciepła bluza typu polar, softshell, krótkie i długie spodnie, coś pod spodnie na zimną, wietrzną noc na wachcie (jeśli jesteś poważnym zmarzluchem – bielizna termiczna);
- rzeczy do spania (gdy akurat nie masz nocnej wachty), ręcznik z mikrofibry (dobrze wchłania wilgoć i szybko schnie), przybory toaletowe i kosmetyczne;
- ubranie przeciwdeszczowe: spodnie i kurtka, odpowiednie buty; koniecznie ciepłe skarpety, wełniana czapka, czapka z daszkiem czy rękawice chroniące od słonej wody, niezbędne przy pracach portowych, gdzie liny leżące w wodzie obrastają różnorodnymi organizmami, niestety bardzo twardymi, z ostrymi krawędziami.
Wszystko to najlepiej spakować w worek żeglarski / miękką sportową torbę. Rzeczy na miejscu trafią do bakist / jaskółek, torbę poddającą się zgniataniu łatwiej gdzieś upchać.
I najważniejsze: z zasady na łódce chodzi się „po domowemu” (koszul(k)a „techniczna”, spodnie od dresu lub legginsy (gdy cieplej: krótkie, wygodne spodenki), wygodne buty.
A na dwa tygodnie Bałtyku w ciężkich warunkach? Na to pytanie odpowiemy, jak już wrócisz z tego cieplejszego morza :)
2) A jeśli będę wymiotować?
Zacznijmy od powiedzenia sobie tej bolesnej – acz generalnie uspokajającej – prawdy: wszyscy wymiotują, różni nas tylko fala, której do tego potrzebujemy (każdy ma swoją). Z drugiej strony, przyjemne to-to nie jest, więc „szkodliwemu temu zjawisku, jakoś – wicie – [można próbować] zaradzić”. Warto – zwłaszcza na początku rejsu (większości z nas choroba lub jej zwiastuny przechodzą 3. dnia) – nastawić się na lekkostrawne, niezakwaszające żołądka jedzenie (kleik, wafle ryżowe); i powstrzymać się od spożywania alkoholu (w porcie, do posiłków; w czasie pływania nie pijemy nawet, jeśli nie boimy się wymiotowania). Pomocny przy objawach choroby morskiej jest także imbir – świeży; poza tym herbata imbirowa, sok z imbiru do herbaty, itp.
Można oczywiście zaopatrzyć się w środki farmakologiczne, choć ja (Ania) osobiście nie polecam: skąd będziesz potem wiedzieć, czy naprawdę było trzeba?
3) Czy ja na pewno dam radę?
Oczywiście, że tak. Zakładamy, rzecz jasna, że – jako żółtodziób – wchodzisz do załogi, w której przynajmniej kilka osób umie w morskie pływanie. Jeśli nie, nie polecamy. A poziom odpowiedzialności na jachcie można różnicować i skalować, od prostych prac na początku rejsu do … i tu nie ma ograniczeń, zależy to tylko od tego, ile i czego chcesz i zdołasz się nauczyć. Troska o odpowiednią pracę na odbijaczach w porcie to też poważna odpowiedzialność – acz mniej wymagająca od np. wyznaczania kursu.
4) A co z podstawowymi potrzebami?
Bez obaw. Współczesne jachty morskie wyposażone są kambuz (kuchnia na jachcie), w którym będzie – co najmniej – gazowa kuchenka i lodówka. Poza tym jest toaleta z natryskiem – skiper na pewno pouczy, jak z nich korzystać.
5) Czy to już na pewno wszystko?
Tego nigdy nie wiadomo – wszystko wychodzi w tzw. praniu. Dlatego warto zachować otwarty umysł, starać się być elastycznym i, przede wszystkim, nastawić się pozytywnie: czeka nas mnóstwo nowych doświadczeń, wszystkie dobre, bo wszystkie pouczające.
Comments